Dzisiaj był dzień nie wchodzenia mi w drogę. Biada temu, kto wkroczył na ścieżkę moich sobotnich poczynań. Zbliżają się święta, czas kiedy wszystkie trudne sprawy, zaplątane jak supełki, powinny się rozplątać; wszystko powinno być wtedy idealne, poukładane, dlatego większość z nas robi generalne porządki. Ja również zamierzałam...
Nie będę ukrywała, że w sobotę lubię pospać. Śpioch ze mnie i tyle! Pobudka i już na starcie klops, bo moi drodzy, za oknem nie ma śniegu, jedna wilka plucha. Minus sto do nastroju. Śniadanie przebiegło w spokojniej atmosferze. Generalnie starałam się nie uzależnić swojego samopoczucia od pogody, na tym się skupiłam wcinając płatki z mlekiem. Przyznam, lubię mieć porządek ale za każdym razem kiedy posprzątam - kwestia dwóch dni i zabawa zaczyna się od nowa. Nie mam czasu na wycieranie kurzy w środku tygodnia, ograniczam się do zamiatania, zmywania podług, wycierania luster, blatów i ścielenia łóżka.
Pomyślałam, że zacznę generalne sprzątanie od ułożenia wszystkiego w szafach z ubraniami. O zgrozo! Zajęło mi to bite dwie godziny. Postanowiłam odłożyć ubrania w których nie chodzę i przekazać je komuś kto ich potrzebuje; wymiana ubrań przejściowych na zimowe... Podsumowując: szafa została odchudzona jak portfel po zakupach w galerii.
Strasznie się denerwowałam, bo czas goni, a popołudniu miał przyjechać chłopak. Już po Obiedzie, a przydałoby się zrobić pranie i zmyć nieszczęsne podłogi, a jeszcze w kuchni naczynia pozmywać. Oooo! A to dopiero poświęcenie, bo pech chciał, że nie mam akurat rękawiczek, a paznokci, które zrobiłam tydzień temu, szkoda, dłoni wrażliwych na chemikalia również. Nawet nie wiecie jak bardzo dzisiaj nie chciałam być przyłapana w dresowych spodenkach i koszulce z bałaganie na głowie w pokoju zawalonym deską do prasowania i złożonym praniem. Zazwyczaj nie przejmuję się tym tak bardzo, bo taki chaos świadczy o tym, że coś się w domu dzieje i nie jest martwy, natomiast bałagan wyglądu dnia codziennego traktuję jak artystyczny nieład, ale dziś chciałam wyglądać ładnie.
Możecie się teraz śmiać, że przejmuję się taką drobnostką, cóż nie ważne, ale miałam ochotę na wszystkich krzyczeć. Nic nie szło po mojej myśli. Każdy z nas ma lepsze i gorsze dni, każdy drobny problem urasta wtedy do tragedii na skalę światową. Tłumimy w sobie negatywne emocje zasłaniając się maską "jest dobrze", udajemy, że nie widzimy denerwującej nas niewyniesionej szklanki po herbacie, zamykamy oczy kiedy ktoś wchodzi w butach na umytą podłogę, wycieramy ją drugi raz i jest dobrze. Balonik złości rośnie. Jak nie spuścisz powietrza to pęknie i wyrządzi szkody. Rozładowuję emocje biegając, płacząc, robiąc sobie długi spacer czy pisząc do szuflady o tym co mnie boli. Ostatecznie uspokojona przytuleniem mamy wrzuciłam na luz, bo w końcu złość piękności szkodzi ;) Przyznajcie się, kto z was częściej tłumi emocje przez długi czas, a potem wybucha w najmniej odpowiednim momencie i co wam pomaga w kryzysowych sytuacjach...
Komentarze
Prześlij komentarz