Dzień jak co dzień, a jednak zupełnie inny. Budzę się w ciepłym łóżku i jak zwykle walczę z jego przyciąganiem. Po kilku minutach zbieram się w sobie, zakładam kapcie i podchodzę do okna aby podnieść żaluzje. Szaro, buro, nie czuć nic poza porannym otępieniem. Dochodzi siódma - czas generalnej pobudki, szybkim krokiem udaję się do kuchni i jem śniadanie. Tworzy się harmider i wyścig szczurów do łazienki. Parzona kawa zawsze stawia na nogi. Jej zapach pozytywnie nastraja, dając potężnego kopa dawką kofeiny. Wychodząc z kuchni - serca domu, jak zwykła mawiać mama, spoglądam na siebie w lustrze. Co widzę? Wariatkę w piżamie. Chwila zawieszenia i znów pomykam chyżo odziać się w swe szaty, tudzież spodnie i welurową bluzę. Przeczesując swoją lwią grzywę zastanawiam się czym może mnie zaskoczyć kolejny dzień zdalnej nauki, siedzenia przed komputerem, robienia notatek, próbą ogarnięcia matematycznych czeluści i popijania ciepłej herbatki i wiecie co, chyba niczym.
Moje życie stało się niezwykle schematyczne, uporządkowane i przewidywalne - jak nigdy. Z jednej strony ta stabilność daje mi spokój ale z drugiej... w połączeniu z krótkim dniem i przygnębiającym obrazem za oknem - dobija. Uwielbiam zimę i słoneczne lato. Standardowo popadam ze skrajności w skrajność. Najlepiej gdybym przeskakiwała z lata do zimy i odwrotnie. Obie pory roku zachwycają mnie swoim ciepłem. Latem promienie słońca, fizycznie odczuwalny gorąc, natomiast zimą otulający biały puch, kojące ciepło ludzkich serc - przyjemny kompres dla duszy.
Niby grudzień i święta ale w tłoku szkolnych spraw, wystawiania ocen i ostatnich testów, stale pędzę nie czując zbyt wiele. Jestem jak maratończyk dobiegający do końca mety, resztkami sił chcę jeszcze coś ugrać, żeby mieć lepszy wynik. 2021 rok zmęczył mnie jak żaden inny. To był dla mnie rok ogromnych zmian, refleksji, nauczyłam się zatrzymywać w morderczym biegu codzienności, jeszcze nie opanowałam tego do perfekcji, dlatego na końcu zdycham, nie mogę złapać tchu. Siedząc na lekcjach przed komputerem nie mogłam się skupić, co chwila zerkałam za okno tępo gapiąc się na błotniste pole, ogołocone drzewa, smętny sad bez wyrazu. Zasłoniłam rolety i wróciłam do zajęć. Zdziwiłam się odsłaniając z powrotem okna, bo padał śnieg. Nie wiem dlaczego, ale to przyniosło mi ulgę.
Kiedy świat jest otulony puchem wygląda czysto, przytulnie, w domu robi się cieplej i bezpieczniej. To czas kiedy natura śpi, a my razem z nią chcemy odpocząć. Dążymy do kompatybilności ze wszechświatem, chcemy z nim współgrać, tworzyć spójną całość - tego podświadomie potrzebujemy wraz z końcem roku. Jak zwykle - robimy inaczej, na przekór światu przyspieszamy zamiast zwolnić... Z roku na rok coraz szybciej i szybciej wkraczamy w kolejne lata naszego życia, a kiedy wreszcie chcemy się zatrzymać, jest za późno. Rozpędzona karuzela musi mieć przecież czas na wyhamowanie. Recepta: wciśnij hamulec jesienią, zatrzymaj się zimą i odpocznij, aby wiosną i latem być w pełni sił i pokazać na co cię stać!
W ciągu reszty dnia zatrzymałam się. Czas przestał istnieć, byłam tylko ja i książka. - moja chwila relaksu, wyciszenia. Chcę pozbyć się chaosu i poukładać myśli, wczuć się w niepowtarzalny klimat świąt i spędzić je z najbliższymi. Ten dzień zaskoczył mnie, bo chciałam do końca pobiec najlepiej jak umiem, a w rezultacie zatrzymałam się przed metą...
Komentarze
Prześlij komentarz